Zaczynamy!

To nie mogło się wydarzyć. Historia pewnego nieoczekiwanego spotkania.

Miał lecieć do Lizbony w niedzielę wieczorem. W tamtym czasie, pod koniec czerwca, wiele lotnisk w Europie było sparaliżowanych niemocą. Sporo lotów było opóźnionych, przekładanych, odwoływanych.
Mówiło się, że odwołane loty linii Lufthansa to efekt, masowych zwolnień z powodu korona wirusa, co zaowocowało niedoborem personelu. Dodatkowo pracownicy Lufthansy zaczęli protestować domagając się wyższych wynagrodzeń.

Kiedy pojawił się na lotnisku, podczas odprawy przekazano mu, że jak na razie nie ma dla niego miejsca w samolocie i musi poczekać do boardingu, żeby przekonać się czy poleci do Lizbony zgodnie z planem, czy też jego lot odbędzie się w innym terminie.

Jak się okazało G. oraz 7 innych osób tego wieczoru wrócili z lotniska do swoich domów, hoteli, czy gdzie tam chcieli, bo rzeczywiście zabrakło dla nich miejsc w samolocie. Pracownicy linii lotniczych stanęli na wysokości zadania, bo w bardzo krótkim czasie znaleźli dla wszystkich nie/szczęśliwców nowe połączenia nazajutrz. Linie lotnicze zapewniały także transport z i na lotnisko.
Ucieszył się z tego nieoczekiwanego zwrotu akcji. Był szczęśliwy, że ten wieczór spędzi z rodziną, że będzie mógł uczestniczyć w niedzielnej eucharystii, bo wcześniej nie było okazji, z powodu długiego powrotu z Bieszczad.
Nazajutrz, taksówka podjechała pod jego dom o 8:00 rano, dokładnie tak jak ustalono dzień wcześniej. Pomimo dosyć późnej pory wyjazdu z domu, natłok porannych, rodzinnych obowiązków spowodował dosyć nerwowe ostatnie chwile przed wyjazdem na lotnisko.

„Jeśli czegoś zapomnę, zawsze mogę to kupić w Lizbonie, najważniejsze, żebym miał ze sobą dowód osobisty, bilet lotniczy, generalnie po prostu portfel” – pomyślał.

Ostatni rzut okiem do portfela, żeby upewnić się, że wszystko jest na miejscu. Zaskoczenie! Przerażenie! Nie ma dowodu osobistego! Kolejne minuty mijają, taksówka czeka, a on szuka nerwowo tego cholernego dokumentu, przecież nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się go zgubić, zawieruszyć, dotychczas zawsze miał go w portfelu. Na pewno gdzieś jest. Tysiące myśli. W jakich spodniach wczoraj chodził? Kurcze!!! Nie ma. Postanowił szybko sprawdzić czy na lotnisku może posłużyć się e-dowodem – niestety, za granicą potrzebny jest twardy dokument. Co robić? Kolejne cenne minuty mijają. Paszport! Gdzie jest paszport? Znalazł. Super. Trzeba iść ponownie do odprawy, żeby przebukowali bilet, pytanie, czy zgłaszać zaginięcie dokumentu? Licho nie śpi, może ktoś go znalazł i teraz weźmie na niego jakiś kredyt… Szlag! Co z certyfikatem covidowym, on też jest wydawany na dokument. Na zrobienie nowego testu nie ma czasu, nie można go też „przebukować”, ale może się jakoś uda, może nikt nie będzie o niego pytał?
 

Przeprosił taksówkarza za długie oczekiwanie,  w przepoconej ze stresu i pośpiechu koszuli wyjechał na lotnisko. Nie miał za wiele czasu, tym bardziej, że będąc już odprawionym dzień wcześniej, miał udać się tylko do kontroli osobistej, tymczasem czekała go nieplanowana wizyta w okienku odprawy.
Podszedł zmieszany do obsługi i trochę niepewnym głosem zapytał:
– Przepraszam, jest taka głupia sprawa, zdaje się, że zgubiłem dowód osobisty i muszę prosić o przebukowanie biletu.
– Nie musi Pan tego robić.
– ???
– My mamy Pański dowód, zostawił go Pan u nas wczoraj.
– Bardzo dziękuję. Kamień z serca.
Alleluja. Dzięki Ci Boże i Tobie też Św. Antoni Padewski – pomyślał.
Ten patron rzeczy zgubionych jeszcze nigdy go nie zawiódł. Serio.
Szczęśliwy i spokojny, chociaż wciąż w mokrej od potu koszuli, mógł udać się do kontroli osobistej.
Na kontroli osobistej jak zwykle tłumy. Sporo pasażerów, którym odwołano ich loty dzień wcześniej.
Nagle Go spostrzegł. Nie, to niemożliwe. Tak zwyczajnie? Bez „obstawy”? Tanimi liniami?
Ale przechodził bardzo blisko i G. nie mógł pomylić go z nikim innym, tym bardziej, że kilka dni wcześniej czytał artykuł o jego misji na Ukrainie.
– Szczęść Boże księże kardynale.
– Szczęść Boże.
Odparł skromnie i niezbyt głośno kardynał Krajewski. Jałmużnik papieski, prawa ręka papieża Franciszka.
Kontrola osobista G. skończyła się dosłownie kilka chwil przed kontrolą kardynała.
Oczywiście zdecydował zaczekać. Nie mógł przegapić i odpuścić takiej okazji na spotkanie i rozmowę. Podziwiał tego człowieka, czytał o nim wiele razy, np. o tym jak budował łaźnie w Watykanie dla bezdomnych lub jak strofował biskupów narzekających na „załatwiających się” pijaków pod drzwiami ich bogatych domów, że gdyby udostępnili swoje łazienki nie byłoby tego problemu.
G. kilka tygodni wcześniej w Rzymie miał plan, by pójść do kościoła Santo Spirito, gdzie kardynał podobno codziennie spowiada. Planu nie udało się zrealizować a oto teraz spotyka kardynała na lotnisku. Niebywałe.  
– Proszę wybaczyć natarczywość. Uprzedzam, że nie mam złych zamiarów, ale nie odpuszczę teraz księdzu kardynałowi. Skoro się spotkaliśmy, mam nadzieję, na chociaż krótką rozmowę.  Zapraszam na kawę.
– Dobrze. Proszę tylko pozwolić kupić sobie gazetę.
Oczywiście nie odstępował kardynała na krok. W końcu poszli na kawę.

Rozmowa była niezwykła i zostanie z G. do końca jego dni, ale już w trakcie rozmowy
G. zaczął się zastanawiać jak wiele musiało się wydarzyć, żeby doszło do tego spotkania.
Wliczając w to nawet strajki Lufthansy, ale w zasadzie równie dobrze można by pójść jeszcze dalej w przeszłość i zacząć rozważać w ogóle powody wylotu do Lizbony, co z kolei prowadzi do pytania o pracę zawodową, itd., itd. Jak to wszystko się u licha zaczęło, włączając w to jego narodziny, mieszkanie w Krakowie etc. Wiedział, że jak w efekcie motyla, jakikolwiek element układanki zdarzyłby się inaczej niż się wydarzył, do tego spotkania i wielu innych przygód, rozmów, koincydencji nigdy by nie doszło. Rozmawiając z kardynałem jednak nie patrzył aż tak daleko w przeszłość. Wystarczyło tylko, że przypomniał sobie przesunięty nieoczekiwanie lot, przygodę z zagubionym dowodem i uświadomił sobie, że bez tych wydarzeń  nie siedziałby teraz na lotnisku pijąc kawę i rozmawiając z kardynałem Krajewskim. Przecież to szansa jeden na milion albo miliard, żeby to się stało w tym dniu, tej godzinie, minucie, na tak dużym lotnisku, gdzie przewija się tak wiele osób.

Później po rozmowie, wiele razy zastanawiał się nad przypadkiem, różnymi dziwnymi zbiegami okoliczności, które dosyć często wydarzały mu się w życiu. Są tacy, którzy twierdzą, że „Przypadek” to jeszcze jedno imię Ducha św. G. skłaniał się ku wizji ingerowania Boga w różne momenty historii, będące Jego odpowiedzią na tą czy inną modlitwę. Bóg, jak wieki szachista w odpowiednim momencie pociągający tą czy inną strunę, żeby coś mogło się wydarzyć. Te rozważania jak zawsze w końcu prowadziły go do wewnętrznej dyskusji na temat wolnej woli, predestynacji czy celowości istnienia i kończyły się jak zawsze, czyli mniej więcej tak jak niegdyś powiedzieć miał Sokrates, czyli „wiem, że nic nie wiem”.
Jeszcze podczas rozmowy z kardynałem, nie mógł jednak uciec od wrażenia, że to spotkanie musi mieć jakiś inny dodatkowy cel, niż sama tylko rozmowa, jakkolwiek cenna by nie była.
Zdecydował zapytać.
– Księże kardynale, zastanawiam się nad tym dziwnym zbiegiem okoliczności naszego spotkania i myślę, czemu ono mogłoby służyć? Tak się składa, że od jakiegoś czasu pomagam mojemu przyjacielowi, O. Benkowi Pączce, który realizuje pewne piękne i szalone zarazem marzenie, jakim jest  budowa szkoły muzycznej w jednym z najbiedniejszych krajów Afryki, tzn. w Republice Środkowej Afryki. Słyszał ksiądz kardynał o tej szkole?
– Tak, coś słyszałem, chyba nawet coś kiedyś pomagaliśmy. Jak im idzie?
– No właśnie, jest ciężko, zaczęła się woja w Ukrainie i zbieranie funduszy jest utrudnione, a zbliża się pora deszczowa i bardzo potrzebny jest im dach. Potrzebują ok. 100 000 zł.
– Niech o. Benek napisze do mnie w tej sprawie.
– Ale jak, gdzie ma napisać?
– Tutaj jest mój osobisty adres maliowy. Tymczasem muszę uciekać, bo zaraz będzie mój lot.
Ksiądz kardynał pobłogosławił G. oraz wręczył mu pamiątkowy różaniec papieski. Zabawnym finałem spotkania, była pogoń G. za kardynałem, bo jak się okazało, kardynał Krajewski przez nieuwagę zabrał nieswoją walizkę.
G. od razu, jeszcze z lotniska napisał do o. Benka o tym niezwykłym spotkaniu i polecił wysłać jak najszybciej maila do ks. Kardynała.
Kilka dni później, gdy G. był już w Lizbonie, otrzymał wiadomość od O. Benka.
– Taka odpowiedz od kardynała:
„Ojcze Benedykcie,
Dziękuje za list i tyle dobrych wiadomości. Chętnie pomożemy. Proszę ten list napisać po francusku, bo to chyba język RCA i przesłać go do nas przez Nuncjusza z jego potwierdzeniem, że się zgadza i popiera taką pomoc. Pieniądze od Papieża prześlemy natychmiast do Nuncjatury.
Pozdrawiam
x. Konrad”
– Bóg działa – napisał o. Benek
– Alleluja!!! Dzięki, może się uda – odparł G.
– Nie ma innej opcji.
– Daj mi tylko znać proszę, kiedy to się wydarzy.
– Bóg działa przez Ciebie! To będzie kawał pięknej historii.
– Jeśli tak rzeczywiście jest, to jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Nie ma nic piękniejszego, bardziej wzruszającego i godnego pożądania niż być Jego narzędziem.
– Napiszemy piękną historię papieskiego dachu.
Mniej więcej miesiąc później O. Benedykt przyleciał do Polski z Hipolitem, który jest jednym z pierwszych wychowanków szkoły muzycznej w RŚA. Hipolit jest perkusistą, będzie uczył się w Krakowskiej Szkole Jazzu, ale jego długofalowym celem, jest powrót do Afryki i pokazanie swoim młodszym kolegom, że warto mieć marzenia i że jest alternatywa dla beznadziei, że warto próbować i mieć wiarę. Hasłem przewodnim budowy pierwszej muzycznej szkoły w RŚA, jest „Instrumenty zamiast broni”. G. stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział jak niezwykła wizja materializowała się w tak niezwykły sposób. Wiedział też, że są takie projekty, którym bez wątpienia Bóg błogosławi i robi to bardzo konkretnie.
Pod koniec lipca. O. Benek przekazał G. jeszcze jedną wiadomość od kard. Krajewskiego:
„Pieniądze już zostały przesłane do Nuncjatury. Ja dziś jestem pierwszy dzień po wakacjach w Polsce i dlatego właśnie dziś został dokonany przelew na konto Nuncjatury na Watykanie!
Pozdrawiam
x. Konrad”
Było to 20 000 EUR.
Co zabawne o. Benedykt przez miesiąc przebywając w Polsce, głosił kazania w różnych kościołach, gdzie zbierał fundusze na dalszą budowę szkoły. Jedną z historii, którą opowiadał podczas swoich kazań, była ta o niezwykłym spotkaniu G. z kardynałem Krajewskim i o papieskim dachu.
Oczywiście w dalszym ciągu są wielkie potrzeby, projekt jest w trakcie budowy, ale G. wiedział, że budowa na pewno zakończy się sukcesem. Skoro Bóg zatroszczył się o dach w taki sposób?
Zresztą G. kiedyś powiedział kiedyś komuś ze swoich bliskich w obliczu dość poważnych kłopotów finansowych.
„Jeśli dojdziesz kiedyś do ściany, będzie Ci się wydawało, że nie ma wyjścia, pamiętaj wtedy o Bogu.
To jest ten sam Bóg, Abrahama, Izaaka i Jakuba, ten sam, który przeprowadził Izraelitów przez Morze Czerwone suchą stopą, z takim Bogiem nie ma przegranych spraw i beznadziejnych przypadków. Tylko zawołaj do Niego”.

Powiecie, że to nieprawdopodobne. To wszystko  nie mogło się wydarzyć. A jednak się wydarzyło.
Zaświadcza to ten, który spotkał kardynała Krajewskiego.